"Crimson Peak. Wzgórze krwi" ("Crimson Peak"), reż. Guillermo del Toro (2015)
Idealne dla: miłośników talentu i urody Toma Hiddlestona / Mii Wasikowskiej, widzów znudzonych współczesnymi konwencjami horroru
Po przygodach z najdroższymi produkcjami Hollywood - trylogii "Hobbit" czy jego autorskim "Pacific Rim" - Guillermo del Toro powraca do gatunku, w którym czuje się najlepiej. "Crimson Peak. Wzgórze krwi" promowany jest jako klasyczny horror z poszanowaniem dla gotyckich tradycji, to jednak typowa dla Meksykanina brutalna baśń.
Pierwszy akt filmu mógłby spokojnie stanowić kolejną ekranizację którejś z książek Jane Austin. Rodzący się pomiędzy Edith Cushing a Thomasem Sharpem romans wprowadza w ciepły, wiktoriański nastrój przełomu XIX i XX wieku, choć od początku wyczuwamy, że coś w nim nie gra. Główna bohaterka jest początkującą pisarką, zmagającą się z wydaniem debiutu w czasach wyjątkowo nieprzychylnych równouprawnieniu płci. Jej książka to metaforyczna opowieść o duchach i jak przekonujemy się wraz z rozwojem fabuły, ma wiele wspólnego z opowiadaną historią.
Tom Hiddleston pasuje jak ulał do roli zubożałego arystokraty - wynalazcy, a jego zawadiackie podejście do naturalnie niewinnej Mii Wasikowskiej wypada całkiem przekonująco. Oboje jednak bledną w blasku granej przez Jessicę Chastain siostry Sharpe'a. Eksploatowanej w ostatnich latach na potęgę rudej aktorce zdecydowanie potrzeba było takiej roli. Podobnie jednak jak w "Lśnieniu" Stanleya Kubricka, najważniejszym bohaterem "Crimson Peak" jest mimo wszystko posiadłość Allerdale Hall, tytułowe "Wzgórze krwi". Autentycznie niepokoi, momentami odrzuca, a przede wszystkim daje reżyserowi pole do popisu w drażnieniu się z widzem - głównie starając się go przekonać, że ma do czynienia z horrorem.
"Crimson Peak. Wzgórze krwi" może rozczarować chyba tylko wtedy, kiedy pomyślimy, że zamiast niego studio Universal mogło zrealizować z del Toro scenariusz ekranizacji słynnego "W górach szaleństwa" H. P. Lovecrafta. W każdym innym wypadku należy przygotować się na dwie godziny mrocznej i intrygującej rozrywki, a przy okazji ucztę dla oka. Scenografia jak zwykle w filmach meksykańskiego reżysera robi wrażenie, w tym przypadku dochodzą jeszcze wiktoriańskie kostiumy. Tak mogłyby wyglądać współczesne filmy wytwórni Hammer.
[Jakub Gańko]